Pobierz bezpłatny fragment!

Ale Meksyk

(…) Miałem rekord świata, ale najważniejsze było to, że zacząłem podczas wyścigu myśleć o innych, o tym, że muszę ukończyć zawody w zdrowiu, bo mam dla kogo żyć, chcę patrzeć, jak mój syn dorasta i wchodzi w swój własny świat realizacji marzeń i celów. Mam nadzieję mu w tym pomóc, być obok niego i służyć radą. 

(…) Byłem szczęśliwy, że wreszcie zakończyłem pewien etap w swojej karierze ultratriathlonisty. Dopiąłem swego. Miałem w kieszeni trzeci rekord świata. Wiem, że nie byłoby tego sukcesu bez wielu wspaniałych ludzi wokół, którym z całego serca dziękuję, ale ten sukces to przede wszystkim konsekwentny trening, systematyczność i tysiące pokonanych kilometrów w wodzie, na rowerze i podczas biegu. Stałość i powtarzalność.

Rutyna, jak śpiewa w jednej z moich ulubionych piosenek KęKę: 

(…)

Tak wiele jest zmiennych, więc te które mogę zamieniam
na stałe
Rutyna, rutyna, dbanie o formę
Tysiące powtórzeń, ciężary, w biurze bieganie czy worek
Przez pracę do cnoty, ze wszystkim rzetelnie
(…)
Tylko rutyna, znowu daje mi spokój
Tylko rutyna, znowu pozwala mi w lustrze nie widzieć tych
szalonych oczu
Tylko rutyna, jedyna kochana, znowu ratuje przed światem
Tylko rutyna dociska mnie mocno do ziemi, gdy czuję, że styczność już tracę

Wiele razy czułem, że tracę styczność, bo do głosu dopuszczałem swojego demona, ale po latach doświadczeń, potknięć, porażek i wzlotów nauczyłem się z nim rozmawiać i go kontrolować. Tak jak podczas bicia rekordu na dystansie podwójnego Ironmana na Litwie, kiedy narzuciłem zabójcze tempo, chcąc powiększyć przewagę nad rywalami. Pamiętam dokładnie moment, w którym demon znów się odezwał. Był ze mną cały czas, tylko czekał na dogodny moment, żeby uderzyć. Siedział na ramieniu i mówił, co mam robić. 

– Teraz ich zdubluj! – zasyczał. 

– Po chuj mam ich dublować? – rozmawiałem sam ze sobą. – Przecież dopiąłem swego i powiększyłem przewagę, jak chciałem. Odrobiłem już stratę, którą miałem z powodu złapania gumy. Chyba nie ma sensu dociskać? – zacząłem wyliczać argumenty. 

– Dopierdol im! – demon nie odpuszczał. 

Przycisnąłem mocniej na pedały, chociaż gdzieś głęboko w sercu zdawałem sobie sprawę, że to nie ma sensu. Zacząłem kręcić z mocą, która była idealna na dystans Ironmana i krótszy, ale nie na ultra. Trzymałem zabójcze tempo przez prawie godzinę. Mimo że jestem świadomym i odpowiedzialnym zawodnikiem, igrałem z losem. Mogłem wydrenować organizm z energii na maksa i w ogóle nie skończyć tego wyścigu. W tej jednej godzinie, w której dopuściłem do głosu swojego demona, średnia skoczyła z 36 do 39 km/godz. Dopiero wtedy zapaliła mi się czerwona lampka. Zwolniłem. Demon nagle się zamknął, jakby wiedział, że nie ma już nic do powiedzenia. Ale cały czas czułem, że jest gdzieś obok i będzie mnie prześladował. Chyba już pogodziłem się z tym, że siedzi mi na ramieniu i czasami wtrąca swoje trzy grosze. Dzisiaj nauczyłem się już z nim współpracować, ale w przeszłości nie było tak łatwo. Pozwalałem mu gadać zdecydowanie więcej i dłużej, między innymi w szkole. Kiedyś nauczyciel postawił mi ultimatum…

Chcesz przeczytać więcej?
Pobierz darmowy fragment!


    Wysyłając formularz akceptujesz politykę prywatności (więcej) i zgadzasz się na przetwarzanie moich danych osobowych w marketingu.